Kino, czyli Gosia wraca do pracy?

Gosia

Dla niektórych temat ten może wydać się mało ciekawy. Gosia pisze o kinie ale nie o gatunkach filmowych? Co w tym ciekawego? Przez moment też tak pomyślałam, ale po jednej nieprzespanej nocy wszystko w głowie mi się poukładało…

Jeśli ktoś nie wie – zanim wyjechałam do Hiszpanii przez niecałe 1,5 roku pracowałam w sieciowym multipleksie. Teraz czuję jak fajnie mi się tam pracowało, poznałam mnóstwo wspaniałych osób a przy okazji byłam na bieżąco z nowościami filmowymi. Jednak tutaj do kina nigdy nie było mi po drodze. Trochę nie wierzyłam w swoje umiejętności językowe, a moje „żydowskie” zacięcie do pieniędzy ani myślało wydać euro na bilet – bo w głowie wciąż była myśl: a co jak nie zrozumiem?!

Wszystko zmieniło się, gdy nadeszła premiera Gwiezdnych Wojen. Razem z Wiktorią bardzo chciałyśmy zobaczyć nową część, i ta chęć była tak duża, że nagle nasze wątpliwości przestały istnieć. I tak podjęłyśmy decyzję o wybraniu się do kina…

Chciałabym przez ten tekst przekazać pewną istotną myśl (szczególnie moim współpracownikom)… Zobaczymy czy podczas lektury ktoś wpadnie o co konkretnie mi chodzi 🙂

  1. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie
    Kino w Kadyksie również jest kinem „sieciowym”, więc oczekiwałam jakiekolwiek poziomu obsługi. Znajduje się w dużym centrum handlowym – prosto z książek można wejść w świat kina 🙂 Gdy chciałyśmy kupić bilety, około godziny 14:00, połowa świateł była pogaszona. W kasie nikogo, jedynie kartka informowała, że wejściówki możemy zakupić w barze centralnym… Tak jakbym wiedziała o co chodzi. Na szczęście ten bar rzeczywiście był „w centrum”, i przy zgaszonych światłach dokonałyśmy zakupu…
  2. Halo, czy ktoś tutaj pracuje?
    Tak, znaleźć pracownika, który w dodatku wygląda jak pracownik graniczy z cudem. Mogłabym sobie wchodzić i wychodzić z różnych sal, zjeść pół popcornu, otworzyć wszystkie drzwi albo położyć się na środku korytarza. Raczej nikt by nie zwrócił uwagi. A jeśli już, to byłby to facet po 40 w czarnym golfie – gdzie młoda kadra w strojach pracowniczych?! Moje „wychowanie” kinowe nie pozwoliło mi nawet przejść przez bramkę do sal bez sprawdzenia biletu, mimo, że była non stop otwarta. Podejrzewam, że sam manager musiał się pofatygować by przedrzeć mi bilet i powiedzieć numer sali…
  3. Bądźmy fit!
    Jak wiadomo ceny w barze kinowym są zawrotne (nie neguję tego, przecież jest wolny rynek), w Hiszpanii jest identycznie. Niespodzianką jednak jest dla mnie jeden z zestawów, którego na próżno szukać w kinach w Polsce. Duży popcorn można kupić z… wodą. I cena też niczego sobie! Może ukróciłoby to narzekania klientów… „dlaczego ta woda jest taka droga, to święcona?” 😉
  4. Najmniejszy bilet świata
    Moje drugie podejście do kina było już trochę lepsze – zastałam kasjera! Jednak to co dostałam do ręki po transakcji było… zaskakujące. Trzymałam w ręce 3 malutkie świstki, każdy na pierwszy rzut oka wyglądał identycznie. Dobrą minutę zastanawiałam się czy przypadkiem ktoś nie zapomniał mi wydać biletu… lecz gdy emocje opadły znalazłam właściwy papierek 😉
  5. Loteria miejscowa
    W kinie w Kadyksie nie zobaczysz planu sali, miejsce przydzielone Ci jest losowo. Przy Gwiezdnych Wojnach się rzucałam, więc sprzedający ze spokojem w głosie zaczął wymieniać rzędy gdzie jest wolny środek. WYMIENIAĆ, dobrze, że moje kinowe doświadczenie pozwoliło mi na wyobrażenie sobie sali i rzędów. Przy „Coco” dałam sobie spokój, niech się dzieje wola nieba. W moim odczuciu Polacy nie dali by sobie rady bez rzutu sali, to najważniejsza rzecz przy zakupie biletu!
  6. Nudy, nudy, nudy
    Uwielbiam wystrój kinowy jeśli jest dużo plakatów lub stojących standów reklamowych. Gorzej ze składaniem (pozdrawiam ekipę, która składała ten z filmu „Baby Driver” :D), ale nadają one fajny, filmowy nastrój. W hiszpańskim kinie jest pustka. Nie ma nic, nawet kanapy by sobie usiąść przed seansem. Zero klimatu i brudne dywany…
  7. Hiszpański spokój
    Premierowy wieczór (a właściwie noc), wchodzimy do kina, mnóstwo ludzi, widzę kolejkę do baru… A za barem jedna osoba. Jedna. To by było nie do pomyślenia przy takiej liczbie osób. Przez moment pomyślałam, że istnieje tylko ten jeden bar – jednak po przejściu przez bramkę zobaczyłam kolejny. Pusty. Zgaszony. Co to za kino… Dodam też, że w tygodniu pierwszy seans najwcześniej odbędzie się po 16:00, a bilety można kupić 15 minut przed. Ostatnie seanse zdarzają się o północy, jak dobrze, że jeszcze tego w Polsce nie wprowadzili… Ale to w końcu Hiszpanie, prowadzą inny tryb życia 😉
  8. Nie możesz się spóźnić!
    I to nie wcale dlatego, że Cię nie wpuszczą. Wpuszczą, ale straciłbyś sporo z filmu. Dlaczego? A to dlatego, że reklamy trwają niecałe 5 minut… Tak, nie trzeba przygotowywać drugiego prowiantu na reklamy. Przed moim pierwszym seansem nie zdążyłam oznaczyć nas w poście na Facebooku, bo zaczął się film! Ah, gdyby tak mogło być zawsze…
  9. Mistrzowie czystości
    Na salach brudno. Podłoga nie widziała mopa kilka tygodni na pewno, fotele nie wiem czy kiedykolwiek były prane (pewnie były), a numerki na fotelach w połowie się zdarły i nie masz pojęcia czy siedzisz na właściwym miejscu. Po zakończeniu seansu nikt Cię nie żegna i nie wiesz w którą stronę masz pójść. Łazienki koszmar. Dywany przed salami pamiętają co się na nie wylało, a na sali zalatywało środkiem do czyszczenia toalety…
  10. Kochamy dubbing!
    Na koniec jednak coś dodam na temat filmu hiszpańskiego. Możemy się denerwować, że w Polsce w telewizji praktycznie wszystkie filmy zagraniczne są nadawane z lektorem lub dubbingiem. W Hiszpanii wszystkie są dubbingowane. Nie tylko bajki, ale wszystkie filmy! Dlatego każda premiera odbywa się trochę później niż w Polsce (z tego co zauważyłam)… Dla mnie jest to niepojęte. Od czasu do czasu zdarza się seans w wersji oryginalnej z napisami, ale jest to przypadek jeden na 100. Wiecie, że niektórzy znani aktorzy (jak np. Johnny Depp) mają swoich stałych hiszpańskich sobowtórów głosowych? Jedna rola całe życie… Jak śmiesznie było oglądać Mamma Mia z podłożonym hiszpańskim głosem! Dla mnie jednak to nie jest najlepsze rozwiązanie, filmy zawsze oglądam z napisami…

Myślę, że to wszystkie moje obserwacje – mam nadzieję, że zainteresowały choć w najmniejszym stopniu. A wiecie już o czym miałam na myśli? Moi drodzy koledzy z pracy, możemy się denerwować, że mamy różne obowiązki, czasami nam się wydają bezsensowne… Ale to one sprawiają, że dane miejsce ma klimat. Teraz mogę to przyznać, sama chciałam stanąć na środku i krzyknąć: to nie tak! Nie pracujecie tak jak powinniście! 

Przepraszam bardzo, ale czy to nie jest już pracoholizm?


Dodaj komentarz