Jerez, czyli zapach wina

Gosia

Piękna pogoda nas nie opuszcza, a nasze miasteczko zwiedziliśmy już dość dokładnie, więc… trzeba odwiedzić nowe miejsce! Jedyne co nas blokuje, to dość wysokie jak na polskie realia, ceny transportu. Ale ileż można siedzieć w jednym miejscu! Mamy tyle energii, że aż nas nosi!

IMG_4598Jedna z licznych bodeg w Jerez

Pobudka o 7:30 – w dzień wolny jest to poświęcenie godne uwagi. Nasz wybór padł na miasto oddalone około 35 kilometrów od Kadyksu – Jerez de la Frontera. Na szczęście mieszkamy blisko stadionu (Estadio Ramon de Carranza, polecam sprawdzić, maleństwo to to nie jest), a Hiszpanie dbają o infrastrukturę, jeśli chodzi o piłkę nożną 😀 Dzięki temu pod nosem mamy stację kolejki podmiejskiej. Gdzie są moje Koleje Śląskie, gdzie za 8 zł dojadę do Bielska? Tutaj, 40 minutowa podróż kosztowała mnie 4 euro, oczywiście brak zniżki…

Kolejka podobna do metra (które Jakub uwielbia), wsiedliśmy, jedziemy. Widoki za oknem mało zachęcające… Brak słońca (!), chmury… I wszędzie saliny – zastanawiam się, gdzie jest ta cała sól z Kadyksu, bo na pewno nie na półkach w sklepie! W pewnym momencie, z prawej i lewej strony pociągu było widać wodę, zupełnie jak na Półwyspie Helskim… Chałupy, to tutaj?

Mijaliśmy miasteczka rodem z brzydkich, tureckich obrazków. Osiedla obskurnych bloków, wysypisko śmieci, złomowiska, i wszędzie piasek. San Fernando, Puerto Real… I nagle naszym oczom ukazała się stacja Jerez de la Frontera. Przepiękna! Gdyby Katowice miały tak ładną stację…

Stacja kolejowa w Jerez

Niestety po wyjściu z dworca cały czar prysł. Brak jakiejkolwiek informacji turystycznej, ludzi jak na lekarstwo, a mapa centrum miasta całkowicie zniszczona. Przeklinałam samą siebie, że nie kupiłam żadnego przewodnika po Andaluzji i nie miałam żadnej podręcznej mapki. Na szczęście z pomocą przyszedł starszy pan, który wskazał nam drogę do starego miasta.

Jak wiadomo, Jerez jest stolicą dwóch rzeczy: po pierwsze znajdują się w nim najsłynniejsze stadniny koni, a po drugie, to właśnie tutaj wytwarzane jest sherry (znane też jako jerez lub xeres). To miasto ani na chwilę nie daje o tym zapomnieć… Patrzę i widzę przepiękny budynek, ozdobiony, wielka brama i napis BODEGA. I tak jeszcze z kilka razy po drodze. A w powietrzu zapach wina… a raczej zapach korka z wina, ale to taki tam szczegół.

Nie mogliśmy sobie odebrać przyjemności wejścia do środka. Wielkie beczki, zapach silny, a ceny zróżnicowane – od 1,5 euro po… nie były to małe kwoty 😉 Ciekawe czy zgadniecie na jakie wino pozwolił studencki budżet?

Dobrze, wino winem, a gdzie zabytki? Wszyscy mówili dookoła: w Jerez to tylko wino, IKEA i Primark. Moje serce zakupoholiczki kierowało mnie w tamte rejony, ale rozum podpowiadał co innego. I dzięki temu natknęliśmy się na miejsce, gdzie Gosia czuje się najlepiej – na targu! Kolejne mercado, które podbiło moje serce… Obowiązkowy punkt każdej wycieczki! Ilość owoców morza, ślimaki, wielkie ryby, i… rekin. Nawet zapach mnie nie zraził, za to Wiktoria uciekła, nie mogąc go znieść.

Kiedy Kubie i Wiktorii udało się mnie wydobyć z targu (nawet na oliwki patrzyłam tęsknym wzrokiem, chociaż za nimi nie przepadam), nadal bez mapy, zaczęliśmy szukać „ładnych budynków”. I dotarliśmy do miejsca pełnego ludzi – czyli takie istnieje! Dzięki kierunkowskazom na ulicach naszym oczom ukazała się ulica handlowa a tam… Piękny budynek w stylu neomudéjar! A zaraz obok optyk, z fasadą podobną do katowickiego Skarbka! Co dalej, co dalej…

22429447_1430041563711995_1215824087_o

Jerez pozostanie w mojej głowie jako miasto kościołów. Na każdym kroku kościół, kościół, kościół, bazylika… Katedra do której dotarliśmy, była jedną z piękniejszych jakie widziałam. Mieliśmy też niemałe szczęście, bo akurat zbliżała się ceremonia ślubna i mieliśmy możliwość zobaczyć pięknie ubrane Hiszpanki i eleganckich Hiszpanów – kapelusze, suknie, fraki… Gdyby Polacy tak się ubierali na śluby, świat byłby piękniejszy 😉 Stałam wpatrzona z boku jak japoński turysta. Dalej odkryliśmy Alcazabę i piękny park dookoła… A w poszukiwaniu arabskich łaźni, nieco się zgubiliśmy… i trafiliśmy w dzielnicę zapomnianą przez Boga. Nie dość, że myślałam, że z niej nie wyjdziemy, to jeszcze na ulicach trzeba było skakać przez psie niespodzianki, które w Kadyksie są dokładnie sprzątane. A tutaj smród, brud i rozpadające się budynki!

Udało nam się jednak wydostać, a Kuba mówił: „nie byliśmy w centrum, na pewno nie byliśmy w centrum”… Upierałam się, że byliśmy, ale jednak miał rację (co nie ma racji bytu). Naszym oczom ukazała się ulica handlowa (ta sama co wcześniej, ale od innej strony), z najpiękniejszą Zarą w jakiej byłam i… sklepem Tiger z „pierdołami”, który często odwiedzam w Polsce. Tylko, że tutaj był 4 razy większy i piękniejszy! W starej kamienicy, dwupiętrowy, ozdobne balustrady, kafle… I mnóstwo akcesoriów na Halloween, które już za chwilę. Jestem ciekawa jak Hiszpanie obchodzą to święto.

22497073_1430041577045327_975352560_o22556118_1430041450378673_1551964297_o

Pokręciliśmy się jeszcze chwilkę, i oczywiście zgłodnieliśmy. I tutaj zderzyłam się z hiszpańską ścianą. Ścianą „olewactwa w barze”. Serio, nikt mnie jeszcze tak nie olał, jak tutaj. Bar długi jak peron, kilku barmanów, czekam w różnych kolejkach i nikt, nikt na mnie nie spojrzał! Mimo moich prób kontaktu wszystko spełzło na niczym. Może jak nauczę się przeklinać po hiszpańsku wtedy coś się poprawi? Zdenerwowani, wpadliśmy do sieciowej knajpki „100 Montaditos” (montaditos to takie małe kanapeczki), gdzie zjedliśmy lunch i zdecydowaliśmy, że IKEA i Primark nie są abolutnie konieczne i wracamy do domu. Wracaliśmy już przez opustoszałe miasto, przecież czas siesty

Processed with VSCO with a6 preset

Śmieszki śmieszkami, ale Kuba nazwał Jerez „hiszpańskim Sosnowcem” – myślę, że każdy sam sobie dopowie jak nam się podobało 😀 Czy warto? Sama nie wiem, Kadyks jest jednak jedyny w swoim rodzaju! Wysiadając na stacji poczułam, że jestem w domu 🙂

22546862_1430041483712003_282499066_o


2 myśli w temacie “Jerez, czyli zapach wina

Dodaj komentarz